Paradoksy
Są krainy wewnętrznie bezludne miękkie rozmokłym mchem splecione
gałązkami wierzby jesiennie bezlistnymi piersiami unoszę
i opadam przezroczystość wypełnia wszystko pomiędzy
słowami cichnę do szeptu wiatru przynoszącego zimę sen
ciepło zapach drewna i nocy gdy niepamięć znajduje schronienie
w każdej zmarszczce na twarzy brzuchu prześcieradle rankiem
obudzić się można do błękitnego zadziwienia zetrzeć szron nałożyć
makijaż beztrosko rozmazany pełny wczoraj jak kubek herbaty
Kiedy po wyjściu rozpoznaje się pęknięcia na schodach linie
papilarne chodników korzenie wyrastające ponad dachy samochodów czy
to jest sen jeszcze ale cienie w bramach i cienie na przystankach
a nawet cienie w budkach kiosków ruchu niezabronionego dotąd gasną
i wtedy wie się że znikanie wpisane jest w ten dzień a może w każdy
dzień oprócz tego pierwszego i ostatniego oddechu wszystkie inne są
policzalną odmianą złudzenia wpadają do kałuż a mimo to
odbijają wyłącznie światło
04.12.2016
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz